poniedziałek, 7 stycznia 2019

Smaki i zapachy dzieciństwa

Piękne chwile z dzieciństwa zapamiętujemy na całe życie. Zapewne dlatego, że łączymy je z beztroską i jednocześnie z bezpieczeństwem. Doświadczenia dzieciństwa towarzyszą nam przez całe życie i chcemy je, najczęściej zupełnie nieświadomie (bo jest to potrzeba bardzo naturalna), chociaż na krótką chwilę odzyskać: tę samą niewinność, tę samą radość, to samo zdziwienie. Zwłaszcza jeśli te doświadczenia wspaniale pachną i wspaniale smakują. Szczególnie zapachy z dzieciństwa odgrywają ważną rolę w tym odruchowym nurzaniu się w nostalgicznych wspomnieniach, ponieważ zmysł smaku znajduje się w naszym mózgu bardzo blisko obszaru odpowiedzialnego za emocje i wspomnienia. Także smaki z dzieciństwa towarzyszą nam przez całe życie, ponieważ to one ukształtowały, w mniejszym lub większym stopniu, nasze upodobania kulinarne. To, co trafiało na rodzinny stół w dzieciństwie, wpływa na nawyki żywieniowe do dnia dzisiejszego. Bardzo często chcemy dać także dzieciom, a potem wnukom to samo ciepło, bezpieczeństwo i miłość, serwując im te same potrawy i pokarmy, które przygotowywali dla nas nasi rodzice i dziadkowie. Wspomnienia dzieciństwa są tym bardziej intensywne, im bardziej szczegółowe były opowiadania rodziców o naszym dzieciństwie. Wszystkiego nie możemy pamiętać i często jest tak, że nasze, uważane za własne wspomnienia, to projekcja opowiedzianych nam przez rodziców historii z dzieciństwa. Ale smaki i zapachy są prawdziwe i nie podlegają fałszerstwu.

Publikowany dzisiaj tekst, to efekt takich sentymentalno-romantycznych powrotów w czasie: zapach świeżo skoszonej trawy i kwiatów, zapachy wiśni, porzeczek, agrestu, jabłek, gruszek i mirabelek. W moich wspomnieniach ogród odgrywa pierwszoplanową rolę: trochę zapuszczony, z wysokimi trawami, z licznymi drzewami i krzewami owocowymi. Bardzo ważna była także jarzębina, miejsce tajemnych spotkań i zabaw oraz rzecz jasna trzepak, główne miejsce do przeprowadzania rozmów i dyskusji. Ale najważniejsze były zdziczałe, ale owocujące krzewy malin i stara jabłoń, które rosły co prawda w ogrodzie sąsiadów, ale tak blisko parkanu, że nie czekaliśmy na zaproszenie, aby się częstować. Ta jabłoń była szczególna, chyba rzadko przycinana rozrosła się na potęgę i sięgała swoimi ramionami daleko w nasz ogród. Późną jesienią, gdzieś pod koniec września, początek października, obficie owocowała. Żółtozielonych z charakterystycznym rumieńcem wokół gniazda nasiennego jabłek, zrywanych prosto z drzewa nie jedliśmy, ponieważ były zbyt twarde na dziecinne zęby i dziwne w smaku. Ale te, które już spadły na trawę i leżały sobie kilka dni, były jedyne w swoim rodzaju, kruche, soczyste i przede wszystkim niesamowicie słodkie. Kosztela to jabłoń zapomniana, chociaż można ją jeszcze odnaleźć w starych sadach, ale smak tych jabłek noszę w sobie od dzieciństwa i przechowuję jak talizman.

Szczególne i bardzo serdeczne pozdrowienia przesyłam czytelnikom z Denver, Colorado, USA. List dotarł do nas co prawda dopiero po świętach, ale sprawił dużo radości i mocno wzruszył. Dziękujemy. Wszystkim czytelnikom miłego czytania.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz