Każdy, kto chce kupić sobie modny i obowiązkowy ciuch sezonu, najnowszy smartfon, rower elektryczny czy wreszcie wymarzony nowy samochód, robi to z założeniem, że zakup ten poprawi jego życie, uszczęśliwi go lub co najmniej wprawi w dobry nastrój. Któż z nas nie lubi zobaczyć siebie w nowym ubraniu, nie cieszy się, gdy nowa elektroniczna zabawka posłusznie wykonuje jego polecenia, nie podziwia zazdrosnych spojrzeć sąsiadów, gdy po raz pierwszy parkuje swój nowy samochód na podjeździe lub przed garażem. Jednak spacer dowolną ulicą handlową w Niemczech może skłaniać do głębokiej refleksji. Można się dowolnie długo rozglądać i w końcu stwierdzić ze zgrozą, że niewiele jest oznak radości na twarzach obserwowanych ludzi. Jedynie w reklamach telewizyjnych konsumenci krzyczą ze szczęścia, ale w prawdziwym życiu to się nie często zdarza.
Gdyby dobrobyt równał się dobrostanowi, to szczęście ludzi w krajach wysoko uprzemysłowionych musiałoby eksplodować. A tak przecież nie jest. Jest wręcz przeciwnie. Podczas gdy standard życia w tych krajach nieustannie rośnie, zadowolenie z życia uparcie utrzymuje się na tym samym poziomie od dziesięcioleci. Jednocześnie coraz więcej ludzi cierpi na depresję i inne schorzenia natury psychicznej. Światowa Organizacja Zdrowia przewiduje, że w ciągu kolejnych dwudziestu lat depresja spowoduje więcej szkód wśród kobiet na całym świecie niż jakakolwiek inna choroba. W przypadku mężczyzn tylko choroby układu krążenia będą powodować więcej cierpienia. Na dobrą sprawę nikt dokładnie nie wie, co powoduje te psychiczne katusze. Urbanizacja może odgrywać tu pewną rolę, podobnie jak nadmierne obciążenie pracą, wysoki wskaźnik rozwodów czy w końcu fakt, że coraz więcej ludzi wykonuje prace biurowe, siedząc cały dzień przy biurku przed komputerem. Pewne jest jednak to, że tak upiornego wzrostu zachorowań na depresję nie można po prostu wytłumaczyć faktem, że coraz więcej ludzi, cierpiących na tę chorobę, przełamując strach i obawy, szuka pomocy u lekarzy. Niemieckie kasy chorych biją na alarm, depresja i inne choroby psychiczne mogą stać się plagą XXI wieku.
Ale istnieją dowody na to, co wynika z wielu badań zachowań społecznych, że powszechna konsumpcja jest także w znacznym stopniu odpowiedzialna za ten mało pozytywny rozwój. Wszechobecna reklama wzbudza w wielu ludziach niejasne poczucie, że choć posiadają już tak wiele, to jednak czegoś im brakuje, co powoduje poważne zaniepokojenie swoim stanem posiadania, statusem społecznym czy popularnością. Kiedy szturmujemy domy handlowe, ponieważ ceny towarów, których w rzeczywistości nie potrzebujemy, zostały obniżone, jesteśmy sterowani system nagród, bonusów i punktów. Zachowujemy się jak drapieżnik, który nie chce puścić swojej ofiary. Napędzany dopaminą mózg nie jest już w stanie nawet przez chwilę pomyśleć o innych potrzebach czy nawet długoterminowych konsekwencjach swoich decyzji. Współcześnie, najbardziej bezlitosne polowanie na zdobycz nie odbywa się już w dżungli, ale w centrach handlowych lub coraz częściej w sklepach internetowych.
Ludzie w zamożnych krajach stoją dzisiaj przed nowym wyzwaniem, bo nie odnajdują już szczęścia poprzez zaspokajanie pragnienia, aby posiadać coraz więcej, ale poprzez jego ograniczanie. Dla wielu ludzi taka dobrowolna powściągliwość jest jeszcze nieznana, a może nawet niemożliwa do zrealizowania, co wynika z przestarzałej perspektywy patrzenia na własne życie. Większość ludzi uważa mianowicie, że samokontrola i powściągliwość są oczywiście godne pochwały, ale wrogie wszelkim przyjemnościom życiowym. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, bo tylko wtedy, gdy jesteśmy w stanie kontrolować swoje pragnienia, jesteśmy w stanie żyć z przyjemnością.
Bo nadmierne pragnienia, przesadne plany i ekscentryczne zamiary są jak mury, które oddzielają nas od prawdziwego życia. Poczucie szczęścia i radości życiowej nie rodzi się w żadnym razie ze zdobycia nowej rzeczy materialnej, ale z miłości, z przyjaźni, z budowania relacji z innymi ludźmi oraz troski o nich, ale nade wszystko ze świadomej akceptacji samego siebie i swojego życia. Każde nowe konsumpcyjne życzenie, z którego zrezygnujemy, tworzy coraz większą przestrzeń dla osobistego poczucia szczęścia. Mniej nie zawsze jest więcej, ale z całą pewnością, mniej jest zawsze zdrowiej i szczęśliwiej.
Gdyby dobrobyt równał się dobrostanowi, to szczęście ludzi w krajach wysoko uprzemysłowionych musiałoby eksplodować. A tak przecież nie jest. Jest wręcz przeciwnie. Podczas gdy standard życia w tych krajach nieustannie rośnie, zadowolenie z życia uparcie utrzymuje się na tym samym poziomie od dziesięcioleci. Jednocześnie coraz więcej ludzi cierpi na depresję i inne schorzenia natury psychicznej. Światowa Organizacja Zdrowia przewiduje, że w ciągu kolejnych dwudziestu lat depresja spowoduje więcej szkód wśród kobiet na całym świecie niż jakakolwiek inna choroba. W przypadku mężczyzn tylko choroby układu krążenia będą powodować więcej cierpienia. Na dobrą sprawę nikt dokładnie nie wie, co powoduje te psychiczne katusze. Urbanizacja może odgrywać tu pewną rolę, podobnie jak nadmierne obciążenie pracą, wysoki wskaźnik rozwodów czy w końcu fakt, że coraz więcej ludzi wykonuje prace biurowe, siedząc cały dzień przy biurku przed komputerem. Pewne jest jednak to, że tak upiornego wzrostu zachorowań na depresję nie można po prostu wytłumaczyć faktem, że coraz więcej ludzi, cierpiących na tę chorobę, przełamując strach i obawy, szuka pomocy u lekarzy. Niemieckie kasy chorych biją na alarm, depresja i inne choroby psychiczne mogą stać się plagą XXI wieku.
Ale istnieją dowody na to, co wynika z wielu badań zachowań społecznych, że powszechna konsumpcja jest także w znacznym stopniu odpowiedzialna za ten mało pozytywny rozwój. Wszechobecna reklama wzbudza w wielu ludziach niejasne poczucie, że choć posiadają już tak wiele, to jednak czegoś im brakuje, co powoduje poważne zaniepokojenie swoim stanem posiadania, statusem społecznym czy popularnością. Kiedy szturmujemy domy handlowe, ponieważ ceny towarów, których w rzeczywistości nie potrzebujemy, zostały obniżone, jesteśmy sterowani system nagród, bonusów i punktów. Zachowujemy się jak drapieżnik, który nie chce puścić swojej ofiary. Napędzany dopaminą mózg nie jest już w stanie nawet przez chwilę pomyśleć o innych potrzebach czy nawet długoterminowych konsekwencjach swoich decyzji. Współcześnie, najbardziej bezlitosne polowanie na zdobycz nie odbywa się już w dżungli, ale w centrach handlowych lub coraz częściej w sklepach internetowych.
Ludzie w zamożnych krajach stoją dzisiaj przed nowym wyzwaniem, bo nie odnajdują już szczęścia poprzez zaspokajanie pragnienia, aby posiadać coraz więcej, ale poprzez jego ograniczanie. Dla wielu ludzi taka dobrowolna powściągliwość jest jeszcze nieznana, a może nawet niemożliwa do zrealizowania, co wynika z przestarzałej perspektywy patrzenia na własne życie. Większość ludzi uważa mianowicie, że samokontrola i powściągliwość są oczywiście godne pochwały, ale wrogie wszelkim przyjemnościom życiowym. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, bo tylko wtedy, gdy jesteśmy w stanie kontrolować swoje pragnienia, jesteśmy w stanie żyć z przyjemnością.
Bo nadmierne pragnienia, przesadne plany i ekscentryczne zamiary są jak mury, które oddzielają nas od prawdziwego życia. Poczucie szczęścia i radości życiowej nie rodzi się w żadnym razie ze zdobycia nowej rzeczy materialnej, ale z miłości, z przyjaźni, z budowania relacji z innymi ludźmi oraz troski o nich, ale nade wszystko ze świadomej akceptacji samego siebie i swojego życia. Każde nowe konsumpcyjne życzenie, z którego zrezygnujemy, tworzy coraz większą przestrzeń dla osobistego poczucia szczęścia. Mniej nie zawsze jest więcej, ale z całą pewnością, mniej jest zawsze zdrowiej i szczęśliwiej.