Ledwo uporano się w Europie z kryzysem finansowym i jego skutkami, już kolejne kryzysy walą drzwiami i oknami: niekończąca się pandemia koronawirusa, potężny kryzys energetyczny i jakby tego było mało, galopująca inflacja. Oczywiście nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Obecnie trudno ocenić, jak bardzo trwały jest aktualny trend inflacyjny i jak długo się utrzyma. Istnieje wiele indywidualnych czynników, które wpływają na poziom inflacji. Wielu ekonomistów od dawna spodziewało się wzrostu inflacji i było ciężko zaskoczonych, że inflacja rośnie tak wolno. Zgodnie bowiem z klasyczną doktryną, nic tak nie napędza inflacji, jak rosnąca podaż pieniądza. A dzięki ekspansywnej polityce pieniężnej banków centralnych na całym świecie od czasu kryzysu finansowego w obiegu jest znacznie więcej pieniędzy niż wcześniej. Pakiety ratunkowe związane z pandemią pogłębiły tylko ten rozwój.
Jednym ze słów pochodzących z języka niemieckiego, które przeszły na stałe do języka angielskiego jest słowo strach, niem. Angst. Dla Anglosasów słowo to jest nierozerwalnie związane z Niemcami; dla nich jest to część narodowego charakteru. "German Angst" to termin mocno utrwalony w świecie anglojęzycznym. Dla europejskich sąsiadów Niemcy są narodem pełnym wątpliwości, egzystencjalnego strachu i niechęci do zmian. I dlatego, aby temu przeciwdziałać, Niemcy wymyślili państwo opiekuńcze i wydają miliardy na cele socjalne. Ale nawet potężne obawy związane z wojną w Ukrainie czy z nadchodzącą piątą falą pandemii, nie mogą zbliżyć się do obecnie największego strachu Niemców: inflacji. Utrata wartości pieniądza to pierwotny niemiecki lęk. Dwa wydarzenia historyczne głęboko wypaliły się w zbiorowej pamięci Niemców: hiperinflacja z 1923 roku, kiedy ludzie wychodzili z taczkami pełnymi gotówki na codzienne zakupy oraz wielkie trudności między końcem wojny w 1945 roku a reformą walutową w 1948. Teraz to powraca z całą mocą, galopująca inflacja, spadek wartości pieniądza i powszechny strach o własne oszczędności, które topnieją na kontach z miesiąca na miesiąc. Rozwojowi sytuacji towarzyszy burza medialna. Prasa twierdzi już otwarcie, że dobrobyt Niemców jest zagrożony.
Nie ma się co oszukiwać, sytuacja jest trudna a przyszłość niepewna - barbarzyńska wojna w Ukrainie, dramatyczne zmiany klimatyczne, szybka deprecjacja pieniądza, eksplozja cen surowców, energii i żywności, to wszystko nie nastraja optymistycznie. Oczywiście politycy niemieccy robią wszystko - przynajmniej tak twierdzą - aby złagodzić skutki nienotowanej od lat i wymykającej się spod kontroli inflacji. Na mnie te wszystkie huczne i patetyczne wypowiedzi i oświadczenia niemieckich polityków nie robią żadnego wrażenia. Zdążyłem się już uodpornić na obiecanki wszelkiego rodzaju i sam szukam adekwatnych i prostych do realizacji rozwiązań. Bardzo wiele zależy od sposobu myślenia. Jeżeli człowiek jest przygotowany psychicznie na rezygnację z czegoś i jest gotowy, aby stawić temu wyzwaniu czoła, to rozwija i utrwala się w nim pewność, że jego osobiste szczęście nie jest już od tego zależne, ergo wszelkie kryzysy, finansowe, gospodarcze i polityczne, tracą szybko swoją grozę. Przeświadczenie, że nasze szczęście nie jest już zależne od uwarunkowań zewnętrznych, pomaga cieszyć się tym, co już mamy oraz umacnia poczucie wdzięczności za to.
Jednym ze słów pochodzących z języka niemieckiego, które przeszły na stałe do języka angielskiego jest słowo strach, niem. Angst. Dla Anglosasów słowo to jest nierozerwalnie związane z Niemcami; dla nich jest to część narodowego charakteru. "German Angst" to termin mocno utrwalony w świecie anglojęzycznym. Dla europejskich sąsiadów Niemcy są narodem pełnym wątpliwości, egzystencjalnego strachu i niechęci do zmian. I dlatego, aby temu przeciwdziałać, Niemcy wymyślili państwo opiekuńcze i wydają miliardy na cele socjalne. Ale nawet potężne obawy związane z wojną w Ukrainie czy z nadchodzącą piątą falą pandemii, nie mogą zbliżyć się do obecnie największego strachu Niemców: inflacji. Utrata wartości pieniądza to pierwotny niemiecki lęk. Dwa wydarzenia historyczne głęboko wypaliły się w zbiorowej pamięci Niemców: hiperinflacja z 1923 roku, kiedy ludzie wychodzili z taczkami pełnymi gotówki na codzienne zakupy oraz wielkie trudności między końcem wojny w 1945 roku a reformą walutową w 1948. Teraz to powraca z całą mocą, galopująca inflacja, spadek wartości pieniądza i powszechny strach o własne oszczędności, które topnieją na kontach z miesiąca na miesiąc. Rozwojowi sytuacji towarzyszy burza medialna. Prasa twierdzi już otwarcie, że dobrobyt Niemców jest zagrożony.
Nie ma się co oszukiwać, sytuacja jest trudna a przyszłość niepewna - barbarzyńska wojna w Ukrainie, dramatyczne zmiany klimatyczne, szybka deprecjacja pieniądza, eksplozja cen surowców, energii i żywności, to wszystko nie nastraja optymistycznie. Oczywiście politycy niemieccy robią wszystko - przynajmniej tak twierdzą - aby złagodzić skutki nienotowanej od lat i wymykającej się spod kontroli inflacji. Na mnie te wszystkie huczne i patetyczne wypowiedzi i oświadczenia niemieckich polityków nie robią żadnego wrażenia. Zdążyłem się już uodpornić na obiecanki wszelkiego rodzaju i sam szukam adekwatnych i prostych do realizacji rozwiązań. Bardzo wiele zależy od sposobu myślenia. Jeżeli człowiek jest przygotowany psychicznie na rezygnację z czegoś i jest gotowy, aby stawić temu wyzwaniu czoła, to rozwija i utrwala się w nim pewność, że jego osobiste szczęście nie jest już od tego zależne, ergo wszelkie kryzysy, finansowe, gospodarcze i polityczne, tracą szybko swoją grozę. Przeświadczenie, że nasze szczęście nie jest już zależne od uwarunkowań zewnętrznych, pomaga cieszyć się tym, co już mamy oraz umacnia poczucie wdzięczności za to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz